Ta jego śmierć nad rzeką w "Pat Garrett i Billy Kid" to było arcydzieło. Z całego tego świetnego filmu była to jedna z najbardziej "działających" na mnie scen.
Ten człowiek zagrał w "Płonących siodłach" Taggarta, prawdziwego kowboja jak mało kto. Mam na myśli zwłaszcza jego genialny akcent. Jego kwestie powinno się puszczać studentom filologii angielskiej jako wzór prawdziwego amerykańskiego akcentu rodem z Dzikiego Zachodu, podobnie zresztą jak kwestie Burtona Gilliama...