Nie jest to film o człowieku, który potrafi przenosić się w czasie czy miejscu, nie jest to film o facecie, który zamiast starzeć, młodnieje, nie jest to film jak na Ziemi lądują kosmici, o nie!
Są w nim natomiast ckliwe pocałunki, silenie się na abstrakcyjne postawy, pseudofilozoficzne wstawki na kanapach i w wannach. Czy to źle? Według mnie fantastycznie, bo właśnie takie jest - chociażby - moje życie. Cóż mi pozostaje, jak nie silenie się na to, by życie było piękne?
Zajmuję się literaturą (i z namiętności i z zawodu), w której często są ludzie wyznający zasadę ,,tak nie pisz, bo to już było" albo ,,to lista słów i metafor zakazanych". Braff natomiast udowadnia, że nawet i za 2000 lat człowiek będzie mógł nagrać film o własnym życiu, o otaczającej go abstrakcji, o jakiejś wydartej z rzeczywistości dziewczynie podającej ci słuchawki w autobusie (w filmie - w poczekalni).
Braff pokazuje, że szczęście nie opiera się na kwestii - życie albo śmierć. Ta cała metafora samolotu nie jest przecież ostrzeżeniem: nie leć, bo zginiesz. Jest to raczej próba uświadomienia, że często gonimy za pogodą, a kiedy wychodzi słońce, chowamy się znów w ciemnym mieszkaniu. Śmierć jest chorobą nieuleczalną, natomiast osiadanie w letarg i wypełnianie się strachem, to dolegliwości tak kruche, że aż szkoda dawać się im nadgryzać.
9/10 za niesamowity klimat, muzykę i ,,silną" budowę postaci.