Muszę przyznać, że dawno już nie spotkałem się z takim fenomenem w świecie filmu. Zdecydowana większość recenzji w polskiej części Internetu jest wręcz hiper pozytywna. Odbiór filmu w Niemczech czy szerzej rozumianym rynku zachodnim jest już jednak zgoła odmienny. Nie rozumiem jaki element marketingu czy tajemniczego zbiegu okoliczności wpłynął u nas na tę zbiorową euforię. Ten film jest przecież pretensjonalną szmirą z zupełnie nie wykorzystanym potencjałem zaczynając od scenariusza, a na reżyserii kończąc. Wszyscy rozwodzą się u nas nad problematyką i symboliką filmu, całkowicie pomijając warstwę artystyczną lub zwyczajnie rzemieślniczą. Postaci są nakreślone czarno białą kreską, nie czuć wiarygodnych relacji między bohaterami, a aktorzy miotają się w swoich improwizowanych wyobrażeniach odgrywanych charakterów gdyż wyraźnie zostali pozostawieni samym sobie. Nawet wychwalana wszędzie rola antagonisty, została spłycona formą groteskowego Quasimodo, jak gdyby reżyser nie dowierzał talentowi aktora i postanowił uprościć odbiór widzowi, serwując mu łatwostrawną interpretację. Nie zamierzam punktować wszystkich elementów, które najzwyczajniej „nie grają” w tym filmie, gdyż zwyczajnie szkoda mojego czasu na tę artystyczną wydmuszkę. Do komentarza skłoniła mnie jedynie ta rzadko spotykana gloryfikacja filmu, który dla doświadczonego widza, już od pierwszych minut seansu zgrzyta jak ten piasek między zębami. Pod tym względem, film absolutnie fenomenalny.
...i mieszkając od lat w Berlinie muszę ze zdziwieniem przyznać, że nie ani przez moment nie poczułem tego miasta podczas seansu.